Do miasteczka Angoulême w Nowej Akwitanii, położonego nad rzeką Cheronte, docieramy późnym popołudniem. Słońce chyli się ku zachodowi, wieje delikatny, lecz rześki wiatr, bulwary powoli pustoszeją, a w coraz bardziej zapełnionych restauracjach rozpoczyna się pora dîner. Podziwiamy romańską katedrę, ratusz, obronne mury, a potem spacerujemy krętymi uliczkami.
Przy jednej z nich zauważamy witrynę sklepu dla artystów i po chwili wkraczamy do magicznego świata o zapachu żywicy, ziół i wosku. Pod ścianami ustawione są rzędy wysokich regałów, a na nich znaleźć można rozmaite tubki, buteleczki, flakoniki, wypełnione różnorodnymi farbami, werniksami, rozpuszczalnikami, impregnatami.
W głębi przestronnego pomieszczenia kryje się również warsztat, gdzie powstają podobrazia oraz krosna malarskie. Uprzejmy starszy pan, elegancką francuszczyzną opowiada, która akrylowa farba jest jego zdaniem najlepsza; wymieniamy też opinie na temat kolorów. W takich niezwykłych okolicznościach zdradzam czerń i biel. Do Warszawy wracają ze mną złoto i czerwony ugier. Podobnie jak ja, wypełnione są nową, twórczą energią.

